Z przeprowadzonych badań wynika, iż trądzik powoduje większy dyskomfort, niż choroba taka jak padaczka, astma czy cukrzyca. Dlatego trądzik to nie tylko problem dermatologiczny, ale także psychologiczny, a nawet społeczny. Jestem bardzo wyczulona na wszystkie te zagadnienia. Osoby dotknięte trądzikiem wstydzą się swojego wyglądu, mają niską samoocenę, często popadają w depresję.

Kiedy w moim Gabinecie pojawia się pacjent z trądzikiem, działam z pełnym profesjonalizmem i wyznaczam granicę w zależności od stopnia zaawansowania choroby – oceniam, na ile mogę pomóc, a kiedy należy skorzystać z pomocy dermatologa, który zaordynuje odpowiednie leki.

Nie demonizuję choroby, nie sieję grozy, ale nie bagatelizuję jej i nie traktuję jako defektu skóry. Już na poziomie słownika synonimów można dostrzec, że istnieją różnice w interpretacji tych dwóch słów: „defekt” to niedoskonałość, wada (ukryta), a „choroba” to schorzenie, dolegliwość, zaburzenie. Nie chodzi o to, by bawić się słowami, gdy problem jest poważny, ale o to, że trądzik nazywam chorobą skóry, ponieważ to słowo ma ważny przekaz. Bo z chorobą nie ma żartów…

Czasy, kiedy jedynym źródłem wiedzy o tym, co dolega skórze, był lekarz, bezpowrotnie już minęły. Oczywiście porady lekarskie w dalszym ciągu są niezwykle cenne i potrzebne, ale postęp, jaki dokonał się w profesjonalnej kosmetyce i farmakologii w ostatnich latach, ułatwił mi pracę.  Gdy włączam lampę-lupę, dermatoskop, oglądam skórę, dotykam jej, to czuję się tak, jakbym odkrywała najskrytsze jej sekrety.

Dziś wstępną diagnozę w wielu schorzeniach skóry moich Klientów stawiam ja, monitoruję także stan jej zdrowia, proszę o konsultację dermatologiczną lub chirurgiczną. To bezcenna współpraca!

____________________________

Obiecałam Wam, że kolejny tekst o trądziku będzie w formie rozmowy z moimi Klientami, którzy chorowali na to schorzenie i przeszli długą drogę w kierunku zdrowej skóry.

Nie była to jedynie autostrada, czasami droga brukowana, czasami kręta, wyboista. Nikt nie obiecywał, że będzie to przyjemna podróż, nikt też nie powiedział, że będzie to jazda donikąd. Była to terapia ze ściśle określonym i opracowanym celem dermatologicznym.

Dzisiaj zapraszam do przeczytania wspomnień Pani Justyny:

Zacznijmy od początku. Proszę opowiedzieć, jak wyglądała Pani skóra przed podjęciem leczenia dermatologicznego?

  • W trzydziestoletnim życiu dwukrotnie odbyłam terapię izotretynoiną. Pierwszy raz poddałam się leczeniu jako nastolatka. Miałam wtedy ukończony 18. rok życia i zmagałam się z typowym trądzikiem młodzieńczym. Kuracja trwała tylko pół roku, a po jej zakończeniu cera wyglądała idealnie. Po około 8 lat po zakończonym leczeniu stan mojej cery zaczął się pogarszać.

  • Związane to było z problemami hormonalnymi. Przez pół roku nie miesiączkowałam, zatrzymała się woda w organizmie, moje samopoczucie było kiepskie, a problemy skórne tylko się nasilały. Zaczęły pojawiać się drobne krostki oraz kaszka na policzkach i brodzie. Po powrocie do regularnych miesiączek, nie chciałam wywoływać comiesięcznego krwawienia poprzez przyjmowanie przeznaczonych do tego leków przepisanych przez ginekologa, a jedynie z pomocą naturalnych metod (zbyt wysoki poziom prolaktyny obniżyłam przyjmowaniem luteiny i inozytolu), stan mojej cery nie uległ poprawie. Nadal na mojej twarzy pojawiały się, w różnym nasileniu, drobne krostki, które często przyjmowały postać ropnych wykwitów. Skóra na twarzy była podrażniona, zaczerwieniona, często szczypała oraz wydzielała dużo sebum.

  • Nie chciałam dopuścić myśli, że to nawrót trądziku i związane z tym problemy hormonalne. Na tamtym etapie choroby winy doszukiwałam się w spożywanym pożywieniu oraz napojach. Stany zapalne nasilały się zwłaszcza po zjedzeniu przetworów mlecznych. Doskonale pamiętam, że kiedy, w któryś piątkowy wieczór, zjadłam kawałek ukochanego sera pleśniowego i wypiłam kilka łyków wina, w sobotę rano po spojrzeniu w lustro byłam przerażona. Na twarzy pojawiły się nowe zmiany skórne, a skóra była czerwona i piekła.

  • W akcie desperacji i walki o poprawę stanu cery, zaczęłam stosować restrykcyjną dietę. Wykluczyłam ze swojego jadłospisu wszystkie przetwory mleczne, także alkohol. Zauważyłam również, że inne produkty spożywcze wpływają negatywnie na cerę, np. miód. W pewnym momencie byłam już załamana i nie wiedziałam, co mam dalej robić, co mogę jeść, pić, jakich kosmetyków używać.

  • Wydawało mi się, że wszystko co stosuję i spożywam jest „wrogiem mojej cery” i jej szkodzi. Wtedy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym po raz kolejny przejść przez leczenie pod okiem dermatologa. Pomimo tego, że dobrze wspominałam etapy pierwszej kuracji i nie wystąpiły wtedy praktycznie żadne skutki uboczne, jedynie nadmierna suchość ust i łzawiące oczy, nie chciałam jeszcze raz poddać się leczeniu.

Proszę przypomnieć ile miała Pani wtedy lat?

  • Kiedy zdecydowałam się drugi raz na terapię, miałam 28 lat. Minęło zatem 10 lat od pierwszego leczenia skóry izotretynoiną.

Kto postawił diagnozę i wskazał możliwości leczenia skóry?

  • Podczas kolejnej wizyty w gabinecie widziałam przerażenie w Pani oczach na widok mojej cery i troskę w kwestii mojej dezorientacji odnośnie tego, co powinnam dalej zrobić. Zasugerowała Pani, że powinnam wybrać się na konsultacje do „dobrego” lekarza.

  • Faktycznie, byłam na wizycie u dermatolożki, jednak usłyszałam, że nie jest to trądzik, tylko problemy z hormonami, i że może mi pomóc ginekolog. Poszłam zatem na wizytę do ginekolożki, wykonałam zlecone badania i po ich przeanalizowaniu przez lekarkę usłyszałam, że wyniki są w normie i że rozwiązania problemu powinnam jednak szukać u dermatologa. Byłam zmieszana i nadal nie wiedziałam, co dalej robić i gdzie w końcu szukać pomocy.

  • Podała mi Pani kontakt do dermatolożki, którą Pani ceni za celne diagnozy i skuteczne leczenie. Już wtedy byłam praktycznie gotowa poddać się leczeniu farmakologicznemu, dlatego szybko zapisałam się na wizytę.

Czy czuła Pani, że będzie to solidne i przeznaczone dla Pani leczenie?

  • Biorąc pod uwagę to, że to nie była moja pierwsza terapia izotretonoiną i że już miałam wiedzę na ten temat, idąc do dermatolożki, nie byłam zdziwiona, że zaproponowała terapię. Podczas wizyty skrupulatnie przyjrzała się mojej cerze i powiedziała słowa, które ciągle mam w pamięci, a dotyczyły one tego, że przecież przyczyną złego stanu cery są problemy z hormonami.

  • Zasugerowała, że powinnam pomyśleć o terapii izotretynoiną. Wtedy zdecydowałam, że poddam się leczeniu pod jej opieką. Dojrzałam do tej decyzji, uświadomiłam sobie, że jestem gotowa na terapię. Dermatolożka zleciła mi wykonanie badań i po przeanalizowaniu wyników rozpoczęłam przyjmowanie leku pod nazwą Aknenormin.

  • W trakcie pierwszego miesiąca przyjmowania leku stan moje cery był cały czas zły, pojawiły się nowe krosty, zaczęło też się pogarszać moje samopoczucie, skóra stała się bardziej sucha, a usta zaczęły obsychać i boleć. W kolejnych tygodniach przestały pojawić się nowe wypryski, a te, które były, zaczęły się powoli goić. Cała terapia trwała ponad rok. Leczenie zakończyłam w październiku 2022 roku. W tym czasie co miesiąc miałam wizytę kontrolną u dermatolożki, a co dwa miesiące wykonywałam badania z krwi.

Co spowodowało, że zdecydowała się Pani na terapię izotretynoiną?

  • Po prześledzeniu informacji w Internecie i przeczytaniu różnych negatywnych opinii na temat terapii izotretynoiną byłam nastawiona do niej sceptycznie. Uważam wtedy, że lekarstwem na moje problemy będzie wprowadzenie odpowiedniej diety, a właściwie spożywanie tylko niewielu produktów, oraz odpowiednia pielęgnacja skóry. Zanim zaczęłam stosować kosmetyki, które dobrała Pani do mojej cery, stosowałam preparaty, które kupowałam w aptece i sklepie zielarskim.

  • Nie chciałam używać drogeryjnych kosmetyków, lecz tych kupionych w aptece czy naturalnych, tłumacząc sobie, że przecież one mają lepszy skład i na pewno stan mojej cery ulegnie polepszeniu. Jednak po kolejnej zmianie kremu czy mleczka do demakijażu, bo przecież poprzedni kosmetyk pogorszył kondycję mojej cery, wcale nie było lepiej. Poczułam wtedy bezradność…

  • Zaczęłam wtedy bardziej regularnie przychodzić do Pani na zabiegi na twarz, w nich szukając nadziei. Na początku byłyśmy zadowolone, bo faktycznie z wizyty na wizytę stan mojej cery poprawiał się. W domowej pielęgnacji stosowałam dobrane przez Panią kosmetyki i pilnowałam diety. Lecz kiedy zadowolona widoczną poprawą, pozwoliłam sobie na jakąś „kulinarną ucztę”, stan cery ulegał pogorszeniu.

  • Stany zapalne się nasilały, pojawiały się nowe wykwity, skóra była podrażniona. Pamiętam, że wtedy zasugerowała Pani, żebym zastanowiła się nad poddaniem się terapii. Przekonywała mnie Pani, że może to być rozwiązanie moich problemów. Pamiętam również, że wtedy nie chciałam się na to zgodzić. Cały czas stosowałam dietę eliminacyjną i miałam wyrzuty, gdy tylko zjadłam coś, co szkodziło moje cerze. Ponadto regularnie wykonywała Pani zabiegi na mojej twarzy, a ja skrupulatnie stosowałam domową pielęgnację. Nie było dużo lepiej, a jeżeli stan skóry się poprawiał, to na kilka tygodni, a Pani chodziło, o wyleczenie, a NIE podleczenie skóry.

  • Byłam zrozpaczona, przerażona i bezsilna. Uświadomiłam sobie, że wpadłam w błędne koło, i że metody, które stosuję, nie do końca się sprawdzają…

  • Wiedziałam, że potrzebuję innego rozwiązania, które w rzeczywistości mi pomoże. Wtedy zaczęłam myśleć o terapii izotretynoiną i przekonywać się do niej. Dostrzegałam w niej nadzieję na wyleczenie mojej chorej skóry.

Proszę opowiedzieć o działaniu ubocznym leczenia?

  • Mam świadomość tego, że każdy lek ma jakieś skutki uboczne. Tak już jest, farmaceutyki na jedno schorzenie pomagają, ale mogą nasilić inne dolegliwości. Podczas terapii miałam wahania nastrojów, raz się śmiałam i byłam radosna, a za chwilę chciało mi się płakać i miałam gorszy humor – jednak i bez przyjmowania leku tak się zdarza. Zmienność nastrojów jest normalna, więc w czasie trwania terapii nie uznawałam jej jednak za niepożądany efekt uboczny.

  • Tym razem podczas leczenia pojawiło się więcej skutków ubocznych niż podczas terapii, którą przeszłam w młodości. W trakcie tej terapii moja odporność bardzo spadła. Kilka razy złapałam infekcje i potrzebowałam więcej czasu, żeby wrócić do zdrowia, niż kiedy nie przyjmowałam izotretynoiny. Ponadto czasami odczuwałam ból kręgosłupa i szybciej się męczyłam podczas aktywności fizycznych. Dwa razy miałam krwotok z nosa i lekkie zawroty głowy.

  • Najbardziej uciążliwym, widocznym i długotrwałym (przez okres całego leczenia) skutkiem ubocznym były suche, podrażnione usta, z których schodziła mi skóra i które bolały. Przez cały czas je nawilżałam, ale niestety zbyt wiele to nie pomogło. Miałam również bardziej suchą skórę na całym ciele oraz odczuwałam suchość miejsc intymnych. Ciało balsamowałam regularnie, tak jak przed terapią balsamami nawilżającymi (co jest bardzo ważnym nawykiem, który warto wypracować i wdrożyć w codzienną pielęgnację), a dla ukojenia dyskomfortu w miejscach intymnych, w razie potrzeby stosowałam nawilżające globulki dopochwowe.

  • Drugim nieprzyjemnym skutkiem ubocznym były wypadające włosy. W trakcie terapii często odczuwałam suchość i zwędzenie skóry głowy, a włosy wypadały. Trochę nierozsądnie w połowie leczenia zdecydowałam się na delikatne rozjaśnienie włosów. Fryzjerka zbyt długo trzymała rozjaśniacz na moich włosach i to w połączeniu z wrażliwą skórą spowodowało, że włosy się osłabiły, były kruche i wypadły w dużej ilości.

  • Po zakończeniu terapii skutki uboczne zaczęły ustępować. Usta są zdrowe, bez podrażnień, skóra na ciele przestała być tak bardzo sucha i wrażliwa (oczywiście nadal jest delikatna, ale nie aż tak bardzo jak podczas leczenia. Dbam o nią i widzę poprawę). Co najważniejsze dla mnie, moje włosy przestały wypadać, a w miejscu tych, które wypadły, pojawiły się nowe i są w dobrej kondycji.

Czy podjęcie decyzji o leczeniu było łatwe?

  • Decyzja o poddaniu się jakiejkolwiek terapii nie jest łatwa. Wymaga odwagi, świadomości, zdania sobie sprawy z mogących wystąpić skutków ubocznych oraz ryzyka związanego z przyjmowaniem farmaceutyku. Nie żałuję, że zdecydowałam się na terapię izotretynoiną. To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

  • Potrzebowałam kilku lat i podjęcia wielu nieudanych innych prób wyleczenia skóry, żeby dojrzeć do wdrożenia terapii. Już na pierwszej wizycie u dermatolożki, a nawet już jakiś czas przed wizytą, byłam pozytywnie nastawiona do tej terapii i wiązałam wiele nadziei na wyleczenie chorej skóry. Myślę, że moje nastawienie i świadomość również odegrały dużą rolę w całym procesie leczenia. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę ze skutków ubocznych i świadomość ta nie była dla mnie komfortowa, a z drugiej wiedziałam, że wkraczam na drogę po zdrową skórę i tym samym inną jakość życia.

  • Terapia dobrze wpłynęła na moją psychikę. Mimo tego, że tak jak wcześnie wspomniałam miałam wahania nastrojów, to nie spowodowało to, że pojawiły się negatywne myśli czy złość na siebie za podjętą decyzję o terapii. Wręcz przeciwnie, nawet w tych gorszych momentach starałam się nie tracić wiary i myślałam pozytywnie, odczuwałam słuszność bycia na terapii. Uważam, że decyzję podjęłam w dobrym momencie, ponieważ, co ważne i czego należy mieć świadomość – izotretynoina może mieć zły wpływ na płód zarówno podczas terapii, jak i jakiś czas po jej zakończeniu, dlatego trzeba wziąć pod uwagę ewentualną ciążę.

  • Kiedy zdecydowałam się na terapię, wiedziałam, że nie chcę mieć dziecka, zatem świadomie podpisałam oświadczenie o wszelkich konsekwencjach zajścia w ciążę. Jeżeli kiedykolwiek w przyszłości zaistniałaby potrzeba powtórzenia leczenia, rozważyłabym opcję poddania się po raz kolejny terapii, ponieważ wiem, ile niesie ze sobą dobrego.

  • Teraz mam piękną, zdrową cerę. Jestem szczęśliwa, cieszę się życiem i bardzo często szczerze się uśmiecham. Również moja relacja z jedzeniem się poprawiła. Już nie stosuję restrykcyjnych diet i jem również te produkty i dania, których kiedyś tak bardzo unikałam i w których widziałam samo zło.

  • Uważam, że jeśli ktoś ma problemy skórne, warto, dla samego siebie i swojego komfortu psychicznego, znaleźć ich przyczynę i podjąć leczenie. Natomiast decyzję o terapii każdy musi podjąć sam, nie da się nikogo do niczego zmusić. Trzeba słuchać siebie! Wszystko zależy też od tego, na jakim etapie w życiu jesteśmy. Myślę, że łatwiej podjąć decyzję o leczeniu, kiedy jest się nastolatkiem niż dojrzałą kobietą. Jednego jestem pewna – warto dbać o siebie i sobie pomagać.


Pięknie DZIĘKUJĘ za rozmowę i niebywale wnikliwe, szczere odpowiedzi. Jestem pod wrażeniem rzetelności. Dla osób, które noszą się z zamiarem podjęcia leczenia „rozmowa” z Panią Justyną może być bezcenna. 

Zdjęcie (kolaż) do tej rozmowy przygotowała zaprzyjaźniona studentka kosmetologii, ja opracowałam do niego dwa napisy: „Bądźmy otwarci” i „Trądzik – mity i prawdy”. Zapytałam ją, który według niej jest lepszy. Odpowiedziała: „Wydaje mi się, że „Bądźmy otwarci” łamie „trądzikowe tabu”, które jeszcze niektórzy czują i wskazuje na to, że nie ma się czego wstydzić”.

Skoro młoda osoba, dyplomowana kosmetyczka, studentka kosmetologii wybrała tę frazę, to ja z przyjemnością Wam ją prezentuję. Nie przepadam za pokazywaniem zdjęć chorej skóry, ale tym razem zdecydowałam się na to. Skoro ma być szczerze, obiektywnie i ma być otwarcie…

___________________________________

Moją misją jest edukować, a nie promować, bądź banować produkty czy leki znajdujące się w obrocie. Decydując się na jakąkolwiek terapię róbcie to rozważnie i kompletną wiedzą w temacie. Chodzi o Wasze zdrowie i efekt zgodny z oczekiwaniami!

Ewa Wasiak Kosmetyczka Roku
Gabinet Kosmetyczny Łódź Bałuty
ul. Srebrna 33 tel. 601 891 506

2023-04-12T10:35:28+02:0030/03/2023|Kategorie: Trądzik, Pielęgnacja kosmetyczna|
Przejdź do góry