Dzisiaj przywołam powakacyjne wspomnienia i podzielę się z Wami swoimi przemyśleniami, którym towarzyszy nuta nostalgii. Byłam na urlopie w Ostoi Kaszubskiej. To urocze miejsce. Miałam wszystko, co potrzebne, aby odpocząć. Z przyjemnością delektowałam się przyrodą i miłym towarzystwem.

Potrzebuję czasu, by wdrożyć się w dzień. Nie umiem tak po prostu wstać i wyskoczyć z domu. Chcę nacieszyć się poranną chwilą. To taki czas, bez którego nie wyobrażam sobie dnia, ani w Łodzi, ani tym bardziej na wakacjach. Poranek to dla mnie śniadanie i kawka.

Codziennie wczesnym rankiem zaparzałam kawę, na śniadanie przygotowywałam porcję płatków z miodem i konfiturami malinowymi z owoców rosnących w ogródku Gospodarzy. Siadałam na zalanym słońcem tarasie kaszubskiego domu. Nade mną było jaskrawo błękitne niebo. Było sielsko–anielsko, a taka sceneria mi służyła…

Dowiedziałam się, że u Gospodyni można kupić mleko, jajka, przetwory. Po śniadaniu wybrałam się na „zakupy”. Gdy tylko weszłam na dziedziniec gospodarstwa, moje sielankowe nastawienie do ekologicznych zakupów zmącił, widok schorowanego, starego psa zamkniętego w klatce zbudowanej z prętów grubości męskiej ręki, wysokiej niczym drapacza chmur, ale powierzchni wycieraczki. Konstrukcja klatki przypominała bardziej ogrodzenie dla ogromnego goryla, nie zaś dla psiny.

Choć nie jestem Najlepszą Aktorką Świata, to po przywitaniu się z Gospodynią i wymianie serdecznych uśmiechów, tak niby przez przypadek, zapytałam o psa i o to, czy jest wypuszczany w ciągu dnia z niewoli. Oczywiście nie użyłam określenia „niewola”, zachowałam pełną dyplomację. Pani próbowała dalej być serdeczna, jednak spojrzała na mnie kosym okiem i odpowiedziała, że zamykają psa dla bezpieczeństwa letników. To dobrze, że właściciele potrafią zapewnić sielankę turystom – powie ktoś. Oczywiście, bezpieczeństwo ponad wszystko. Tylko że pies wyglądał bardziej na potrzebującego pomocy weterynaryjnej niż odizolowania od ludzi. Ale być może Gospodyni zna lepiej naturę swojego psa niż ja…

Wracając do wynajętego domu, rozmyślałam czy można (lub nawet: powinno się) zabierać głos w nie swoich sprawach. Przecież nie przepadam za psami, właściwie się ich boję, kocham koty, dodatkowo to nie moje zwierzę. Zastanawiałam się, czy mam prawo, jak to się mówi, wsadzać nos w nie swoje sprawy. Z drugiej strony, krzywda zwierząt, dzieci, każdego człowieka jest krzywdą, nad którą nie można przechodzić obojętnie i odwracać od niej wzrok.

W takich sytuacjach zastanawiam się, czy tylko moje życie najeżone jest sytuacjami i zdarzeniami, które wymagają interwencji. Czy wszyscy tak mają? Przed wyjazdem na urlop robiłam zakupy w pasmanterii. Stałam grzecznie w niewielkiej kolejce. Klientka stojąca przede mną poprosiła o komplet igieł i takie małe urządzonko (nie wiem jak je nazwać, ale mam nadzieję, że wiecie, o co chodzi) ułatwiające przewlekanie nitki przez igłę.

Wtedy ekspedientka zaczęła się śmiać do rozpuku, mówiąc, że igła jak to igła – każda ma dziurkę. Była tak rozbawiona prośbą klientki, że wkroczyłam do akcji. Wytłumaczyłam, że jest to coś takiego jak „przeciągaczaka” nici i nie widzę w tym nic dziwnego czy śmiesznego, że klientka o to poprosiła. Nie lubię utrudniać nikomu pracy ani przeszkadzać, rzecz jasna, ale krew mi się gotuje, gdy widzę taki brak kompetencji.

Ale wracając do mojego urlopu. Następnego dnia ponownie wybrałam się do tego domostwa. Zauważyłam, że pies ma posprzątaną klatkę i postawioną miskę z wodą i jedzeniem. Zrobiło mi się troszkę lżej na sercu. Ale to nie był koniec moich przygód – czekała na mnie, niczym próba ogniowa, druga niespodzianka.

Tym razem drzwi otworzyła mi córka Gospodarzy. Śliczna, młoda kobieta z cerą trądzikową. Całą twarz miała w aktywnych zmianach zapalnych. Weranda kaszubskiego domostwa nie jest być może idealnym miejscem na diagnozowanie trądziku, ale moje oczy widzą wszystko, a umiejętność czytania skóry mam we krwi.

Trądzik jest problemem wielopłaszczyznowym i zżerała mnie ciekawość, czy dziewczyna zna etiologię schorzenia, czy leczy skórę, w jaki sposób ją pielęgnuje, jak się odżywia, czy schorzenie ma podłoże genetyczne, czy ma się z kim skonsultować. No i pojawił się kolejny dylemat – odezwać się, czy milczeć. Jeżeli zagadnąć, to oczywiście nie ze wścibstwa, tylko z najszczerszych intencji, czegoś w rodzaju misji ale czy ona rozpozna moje zamiary…

Już nawet nie pamiętam, jak zainicjowałam rozmowę, a dziewczyna jednym tchem opowiedziała mi o swojej terapii, o zażywanych antybiotykach, które nie pomagały. Nie znała odmiany trądziku, a mazidła, które dostała od lekarza, bardzo przesuszały jej skórę. Widać było, że była zniechęcona brakiem efektów terapii i skutecznie wbita w przekonanie, że zrobiła już wszystko, co mogła, dla poprawy swojej urody i zdrowia.

Ze wszystkim, o czym mi opowiedziała, spotykam się każdego dnia w Gabinecie. To klasyka. Scenariusz zawsze jest ten sam. Cera przesuszona aptekarskimi mazidłami, a żołądek podrażniony długotrwałym przyjmowaniem antybiotyków. No i masz babo placek… pojechałam na urlop – po słońce, radość, przygodę, a tam duuużo dylematów, wyzwań, przemyśleń.

Wpadnij do Kosmetyczki Roku :-)
Gabinet Kosmetyczny Łódź – Bałuty
ul. Srebrna 33 Tel. 601 891 506


2019-08-20T13:33:00+02:0015/08/2019|Kategorie: O mnie, Rozmowy z Klientami|
Przejdź do góry