Kilka dni temu przeczytałam zdanie twierdzące, że „lenistwo jest głównym motorem postępu”. Zaśmiałam się szczerze, po czym zastanowiłam się, że zawiera ono sporo racji.
Wszyscy lubimy ułatwiać sobie życie, a jak się okazuje, aspekt „niechęci do pracy” jest twórczy i napędza rozwój. W poszukiwaniu ułatwień powstają najciekawsze pomysły i rozwiązania. Wiem, co mówię. Za każdym razem, gdy chcę usprawnić jakąś procedurę zabiegową, odnajduję rozwiązania, które pomogją mi ją unowocześnić, poprawić, ale również oczywiście zoptymalizować.
Tak było niedawno z czynnościami pielęgnacyjnymi wykonywanymi podczas pedicure. Zabieg pielęgnacyjny stóp w moim Gabinecie składa się z wielu etapów: kąpieli z żelem antybakteryjnym, pielęgnacji aparatu paznokciowego i skórek, frezowania stwardniałego naskórka i finezyjnego wpeelingowania skóry, wmasowania maseczki nawilżającej, owinięcia stóp folią, usunięcia folii po 10 minutach oraz oceny efektów zabiegowych i ewentualnego pomalowania płytki paznokciowej. Mam opracowaną standaryzację zabiegową, której pilnuję jak oka w głowie. Przez wiele lat stosowałam podczas pedicure peelingu ziarnistego, którego drobinki należało zmyć ze stóp, co wiązało się z ponownym ich opłukaniem. Zabieg był zatem bardzo rozbudowany, wymagał kilkakrotnego schylania się, co nie służy mojemu kręgosłupowi i zdrowiu.
Pedicure w nowej, udoskonalonej wersji.
Kiedyś przez tzw. przypadek (choć podobno nie ma przypadków) podczas wykonywania pedicure użyłam peelingu enzymatycznego i aż krzyknęłam: Eureka! To był strzał w dziesiątkę, który nie tylko usprawnił mi pracę, ponieważ peelingu enzymatycznego nie muszę zmywać, ale dodatkowo posmarowana nim i owinięta folią stopa pięknie się rewitalizuje, a skóra robi się gładka i promienna. Dzięki zrządzeniu losu i chęci usprawnienia (ułatwienia) sobie pracy powstała nowa procedura pedicure kosmetycznego i zdrowotnego.
Kwasy owocowe bez mrowienia, szczypania i neutralizowania.
Podobnie jest z eksfoliacją. Do tej pory eksfoliację wykonywałam etapowo – nakładałam poszczególne preparaty, które zawierały kwasy o coraz to większym ich stężeniu i niższym ph. Każdy nałożony preparat należało zobojętnić neutralizatorem, a następnie zmyć zimną wodą. Bardzo często zdarzało się, że Klientki zgłaszały mi, że podczas hamowania działania kwasów odczuwały silniejsze mrowienie i szczypanie, niż w trakcie samej eksfoliacji. Nigdy nie zrozumiałam jak to możliwe, ale takie reakcje się zdarzały. Ceniłam, cenię i będę cenić właściwości pielęgnacyjne i lecznicze kwasów, ale w wykonywaniu zabiegów z ich użyciem, mogę powiedzieć – tak z ręką na sercu – średnio gustowałam.
Aby usprawnić pracę kosmetyczkom, które na warsztatach i szkoleniach zgłaszały działania niepożądane, w laboratoriach firm kosmetycznych opracowywano nowe metody upraszczające procedurę zabiegową, skracające ja, łagodzące działanie kwasów, nie zmniejszające jednak ich mocy i nie obniżające walorów terapeutycznych. W ten oto sposób stworzono eksfoliację nowej generacji, bez konieczności neutralizowania, bez wielu etapów, bez potrzeby używania wielu kosmetyków. Jak można wykonać zabieg szybko, bezboleśnie i co bardzo istotne równie skutecznie? Czy to możliwe? Możliwe, dzięki pracy naukowców, którzy w poszukiwaniu „złotego środka” niczym mistrzowie czarnej magii połączyli kwasy owocowe ze składnikami kojącymi, łagodzącymi, temperującymi działania niepożądane. Dodatkowo, podczas takiej eksfoliacji molekuły kwasu uwalniane są do wnętrza skóry sukcesywnie, oddziałując w sposób miarowy, bez spiętrzenia stężeń, bez potrzeby neutralizacji, bez rozbudowanej procedury.
I tym razem w poszukiwaniu ułatwienia życia sobie i innym, powstało coś, co jest rewolucyjne, ultranowoczesne, postępowe. Takie lenistwo to ja bardzo lubię!