Europejskie prawo kosmetyczne jest bardziej rygorystyczne niż amerykańskie i często służy jako WZÓR przy tworzeniu wszelkiego rodzaju list składników, które należałoby wykluczyć bądź ograniczyć w kosmetykach.
Na europejskim rynku, czyli także w Polsce, nie wolno stosować w preparatach pielęgnacyjnych takich substancji jak: formaldehyd, hydrochinon, niektóre parabeny (isopropylparben, isobutylparaben, fenyloparaben, benzyloparaben i pentyloparaben), natomiast w USA są one jeszcze dozwolone.
Na naszym kontynencie to Unia Europejska odpowiada za to, co nakładamy na skórę, a regulacje te zapisano w Rozporządzeniu Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 1223/2009 z dnia 30 listopada 2009 roku, zaś w USA pieczę nad kosmetykami sprawuje Federalna Agencja Leków (w skrócie FDA).
Gdy w tym samym czasie w Europie zakazano używania w kosmetykach ponad 1 300 substancji, a w USA wycofano zaledwie 11, Amerykanie zaczęli się niepokoić. Zainicjowali opracowanie kryteriów dla produktów kosmetycznych „czystych” bądź „wolnych” od wielu substancji chemicznych.
Chodzi tu o środki, które nie cieszą się dobrą opinią wśród konsumentów, budzą także kontrowersje w świecie naukowym, a przede wszystkim o te które zostały już wycofane u nas, w krajach UE. (Dziękuję ekspertkom Katarzynie Beck-Grodek i Karolinie Wiktorowicz za te informacje).
Ważna jest „budowa” kremu
Bardzo pożądaną cechą nowoczesnych kosmetyków jest ich sprawne wnikanie w skórę, dlatego specjaliści pracują nad tym, aby preparaty, dzięki zastosowaniu biozgodnej bazy oraz przenikliwych nośników, potrafiły pokonać fizjologiczne i anatomiczne bariery naskórka i aby sprawnie przenikały w głąb skóry.
Zapraszam do lektury artykułu „Co drzemie w kremie? – pokonywanie bariery skórnej”. Zgromadziłam w nim wiele cennych informacji na temat nośników, promotorów przenikania, wykorzystywania składników biologicznie aktywnych, kontrolowanego uwalniania substancji aktywnych czy mikrokapsułkownia.