Przed zimowym wyjazdem w góry zauważam u urlopowiczów nasilone zainteresowanie kremami ochronnymi. Tymczasem, cera potrzebuje zabezpieczenia przed mrozem nie tylko w Tatrach, ale i na terenach nizinnych. Na nartach zabezpieczasz twarz kremem ochronnym, ponieważ myślisz o kilku godzinach spędzonych na stoku, wejściu do schroniska na ciepły posiłek i powtórnym wyjściu na mroźne powietrze.
Będąc w mieście i przebywając przez wiele godzin w ogrzewanych pomieszczeniach, Twoja czujność jest uśpiona. A przecież najbardziej szkodzą Twojej skórze zmiany temperatur otoczenia. Policz, ile ich jest w czasie dnia. Rano, gdy wychodzisz do pracy. Potem, w środkach komunikacji miejskiej. Ale i we własnym samochodzie robisz małe piekiełko, aby szybko się ogrzać. Kolejna zmiana termiczna przy wysiadaniu z pojazdu, następna – dłuższa – już w miejscu pracy, potem znów skok temperatury w drodze do domu, podczas zakupów itd. Bezustanna gra w ciepło – zimno :-) Krótkie przebiegi, ale częste zmiany. Krem ochronny w takiej sytuacji jest bezwzględnie wskazany, utrudnia cyrkulację wilgoci i chroni.
Podobnie jest latem. Przed sezonem urlopowym możemy zaobserwować pospolite ruszenie na kremy ochronne z filtrami UV. To oczywiście mnie cieszy, tyle że w mieście świeci to samo słońce co, np. w Sopocie, Tatrach czy Bieszczadach. Słońce emituje promieniowanie UVA i UVB. UVB koloryzuje skórę. Opalenizna, to odpowiedź obronna skóry, swoiste wołani o pomoc. Natomiast UVA przyczynia się do fotostarzenia, gdyż niszczy kolagen, elastynę oraz rezerwy wody. Słońce operuje nie tylko z góry, ale aż w 80% odbijając się od wody, piasku, betonu i asfaltu. UVA dociera do skóry nawet chronionej ubraniem i w cieniu. Dlatego w mieście, w ogrodzie, na tarasie, podczas przejażdżki rowerowej, itd. nie warto rezygnować z kremów z filtrami. Jeżeli po lekturze tego tekstu Ktoś mi powie, że potrzebuje kremu z filtrami, tylko dlatego ponieważ wyjeżdża na urlop, zjem Go na surowo!
Trzeci mit, to uważanie kosmetyków, szczególnie kremów do twarzy, za fantastyczny upominek. Kremy, to bardzo ryzykowne podarunki: graniczące z brawurą, gdy się nie zna potrzeb cery obdarowanego. Krem jest swoistym lekiem, o ile służy skórze, został dobrany na miarę jej potrzeb. W przeciwnym razie, jest bezużyteczny, a nawet szkodliwy. Każdy składnik kremu może być potencjalnym alergenem. Często Klienci opowiadają mi o takich podarunkach, które miały być cudownymi kosmetykami do twarzy wymazywać oznaki upływającego czasu, a są wykorzystywane do pielęgnacji stóp lub konserwacji skórzanej kanapy. Szkoda ich wyrzucić, oddać komuś innemu nie wypada, to niech chociaż nawilżają stopy lub konserwują meble. Na pewno troska o kondycję stóp i skórzanej sofy jest baaaardzo istotna, tyle że są do tego celu odpowiednie preparaty.
Mitem nad mitami jest uważanie zabiegu pielęgnacyjnego stóp – pedicure za przyczynę powstawania coraz to większych zrogowaceń. Już kilka razy zmuszona byłam wysłuchać opowieści kombatanta ;-) o tym, jak to od momentu od którego zaczęto dbać o stopy, pojawiła się taka bezwzględna potrzeba i konieczność. Otóż to nie finezyjne pielęgnowanie stóp i systematyczne pozbawianie ich frezarką zalegających zrogowaceń zmotywowało podeszwę stopy do wzmożonej produkcji modzeli, odcisków czy nagniotków. Zmieniła się jedynie Wasza świadomość pielęgnacyjna i wymagania estetyczne. Piękne, zadbane, lekkie i zdrowe stopy po zabiegu spowodowały potrzebę kontynuowania pielęgnacji i utrzymania tego stanu. Apetyt rośnie w miarę jedzenia :-) Warto również zerknąć na stopy jakiegoś malucha, aby uświadomić sobie, że Wasze stopy też kieeeedyś były takie słodziutkie. Jednak teraz wydoroślały :-) i eksploatowane przez wieeeeele lat potrzebują profesjonalnej opieki kosmetycznej i systematycznej domowej
oraz Salonu Kosmetycznego
mieszczącego się w Łodzi na ulicy Srebrnej 33.